Słowami z wierszy Artura Rimbauda chciałoby się opisywać obrazy Juliusza Joniaka. Między tymi dwoma światami - malarskim i poetyckim - istnieje wiele podobieństw. Jest w nich ten sam kult nieba, morza, promieni słonecznych. Nie darmo artysta wyjeżdża co roku do Francji w okolice Coullioure, gdzie rezydowali fowiści. Żar, wigor tych obrazów - owa elan vital, tak istotna w twórczości, choć nie zawsze ujawniająca się bezpośrednio - prawdziwie wyróżnia twórczość Joniaka. Jego martwe natury, jego pejzaże dodają oglądającemu energii.
Fenomen tej twórczości wynika też z postawy, która mówi: wystarczy otworzyć się dla doznań i wyrazić obrazem to, co przekazują zmysły, nie próbując dokonać stówami wyrozumowanej interpretacji, jakiejkolwiek interpretacji. Opowiedziałam Artyście o swoich wrażeniach z wystawy jego obrazów i był zdziwiony. Był zaskoczony tym, jak daleko można dojść...
Na parapetach pracowni stoją butelki: zielona, biała, niebieska. Butelki i inne skromne akcesoria, jakże niepodobne do tych, które się widzi na obrazach. To jest właśnie ów cud malarstwa, cud sztuki w ogóle, że z banalności tworzy rzeczy godne uwagi. Martwe natury Juliusza Joniaka są tak imponujące, a jego przedmioty - we wzajemnych nieprostych formalnie relacjach - posiadają świetność prawdziwie królewską. Artysta mówi, że wszystko może być pretekstem do namalowania obrazu - jeśli malarz obdarzony jest wyobraźnią. Wyobraźnią, czyli „...zdolnością przeżywania nie wiadomo czego, wszystkiego, co się może zdarzyć". Współczuje tym, którzy ugrzęzną w jakiejś fobii, którym jest obca otwartość. Być w drodze! Malarz wierzy, że otwartość jest ogromną siłą sprawczą sztuki. Bo tylko wówczas „malarska robota" posuwa się naprzód.
Mój podziw budził zawsze rozległy pejzaż ziemski, w polskim malarstwie realizowany świetnie przez mistrza Malczewskiego. W obrazach Jacka Malczewskiego panuje niesłychany rygor organizacyjny, polegający na śmiałym i harmo¬nijnym zarazem rozwiązaniu proporcji: góry do dołu, lewej strony obrazu do prawej. Podobnie jest z pejzażami Juliusza Joniaka - ich siła tkwi w niebywałej konstrukcyjności. Pod tym względem Artysta poszedł o parę dobrych kroków dalej od swego profesora, Czesława Rzepińskiego, którego malarska odwaga jest kontrolowana. Pejzaże Joniaka ogląda się zawsze trochę z lotu ptaka - z pozycji kogoś, kto do ziemi zbliża się z odległych przestrzeni, zdumiony urodą świata, bogactwem form i kolorów. Jest w nich ruch cieni i ruch świateł. A nawet coś więcej! Nieokreślony, naprawdę trudny do nazwania podskórny puls...może gotowość do dalszych transformacji? Kolory, jak motyle, drżą przywiązane do kształtów, gotowe w każdej chwili ulecieć w malarską przestrzeń.
Zgadzam się z nieufnością Profesora do wszelkiej werbalizacji, bo bywa w opisie, że wszelkie słowo marnieje w zderzeniu z przeżyciem obrazu. I właśnie tego doświadczyłam. Obrazy Juliusza Joniaka namalowane w ostatnich miesiącach pomnażają jego artystyczny dorobek. Pomnażają ten świat, który w Krakowie i w Polsce jest bardzo ważny.
Barbara Ziembicka