Renata Bonczar

   Szanowni Państwo!
   
    Korzystając z gościnności Teatru S.I. Witkiewicza w Zakopanem pozwalam sobie, już po raz drugi, zarekomendować wystawę malarstwa, które (tak sądzę) powinno być w tym miejscu prezentowane. Chodzi nie tylko o poziom obrazów, lecz o fakt, że są one nieobojętne i nie pozwalające na obojętność, a więc trafiają w miejsce wymarzone do sporów, zważywszy na żywą, duchową obecność Patrona tego Adresu - Witkacego.
    Renata Bonczar nie należy do żadnej szkoły w regionalnym, wyrazowym, czy klasyfikacyjnym sensie, podąża własną drogą i mniej uwagi zwraca na powszechnie błogosławione szukanie, a częściej znajduje. To zaś co znalezione, po swojemu rozwija, udoskonala, uszlachetnia i pozwala, jak winu, dojrzewać. Powiedzenie, że "sztuka nie znosi pośpiechu" odnosi się najpełniej do twórczości Renaty Bonczar.
    Pragnę w tym momencie zwrócić uwagę Państwa na znakomity warsztat, którym autorka
   dysponuje. Jest to ważne, gdyż dzisiaj, w cywilizowanym świecie, zaczyna się na powrót mówić o wartości "kuchni malarskiej", a u nas, na peryferyjnym kartoflisku, zakompleksiałej sztuki braci mniejszych z Ost - Europy, analfabetyzm warsztatowy bywa cnotą równoważną z procesem tworzenia, często - wyznacznikiem apostolstwa awangardowego.
    Renata Bonczar, już w czasie studiów, a więc kilkanaście lat temu, co warto podkreślić, podjęła próby rehabilitacji warsztatu i tu upatrywałbym fundamentalnej odrębności jej malarskich działań. Przez związki rodzinne i codzienne obcowanie z technologią (mąż - Adrian Poloczek, jeden z najznakomitszych konserwatorów polskich średniego pokolenia) autorka w sposób naturalny, wprowadza do swojego malarstwa te elementy, które mimo współczesnego wyrazu formalnego, sytuują je znakomicie w spiralnym postępie sztuki, jak chce prof. J. Nowosielski. Pewne zjawiska wyrazowe pojawiają się w tych samych punktach, odnosząc się do swoich wielkich poprzedników, lecz na różnych poziomach.
    Czyni to malarstwo Renaty Bonczar, harmonijnie wplecionym w postęp i rozwój sztuki, opartej na mocnym fundamencie kontynuowania tradycji.
   Jeszcze słowo interpretacji, lub raczej "refleksji na temat", bo interpretacja jest sprawą każdego z Państwa, oglądających wystawę.
    Myślę, że nie warto zawierzać optycznemu wrażeniu, że obrazy Renaty Bonczar imitują naturę; Niebo, Ziemię, Wodę, Kamienie, Drzewa.
    Przy bliższym obcowaniu z tymi obrazami, a nie tylko ich oglądaniu, możemy znaleźć się np. w strefie rekonstrukcji snu widomymi, materialnymi znakami. Możemy przeżyć niepokój z jakim myślimy o reinkarnacji, byłem tu, przeżyłem to już, myślałem kiedyś tak...
    Te obrazy poprowadzą nas bliżej wewnętrznego "pejzażu" duszy i rozumu, w stronę wysiłku dotyczącego formułowania prawd o wiecznych sprzecznościach zawartych w człowieku.
    Zdarza się, że w atmosferę i nastrój ciepłej, lirycznej Tęsknoty, gorącej Namiętności lub złocistego majestatu Wieczności (Spokoju) wdziera się brutalnie i zamaszyście, chropowata struktura geologiczna, jakieś Niby-Ziemie, Niby-Kamienie a bywa, że i Niby-Drzewa.
    Nie jest to oczywiście, powtórzmy, notacja zewnętrznych przemian, czy dysharmonia oglądanej natury, lecz arytmia obrazów wewnątrz.
   Pasowanie się rozumu z emocjami, chłodnej, analitycznej obserwacji z nieodpowiedzialnymi
   sentymentami kobiecych tajemnic. Wszystko to jednak, już unieruchomione, zastygające, odciśnięte, zatrzymane w czasie, materii i na płaszczyźnie.
   Zaklinając stany wewnętrzne na obrazach, Renata Bonczar dokonuje mozolnego i uporczywego wysiłku, o którym Canetti mówił, że: "najtrudniej odkrywać na nowo, prawdy już dobrze znane".
   
                                                                                                                                        Jerzy Duda-Gracz