Tak zwana sztuka stała się głupia, bezmyślna, wulgarna, epatująca tandetą warsztatu. Nie mam nic przeciwko temu, że jakiś zbieracz fekaliów kupił na aukcji puszkę z "Merda d'artista" za 42 tysiące funtów, ale mnie to nie interesuje, mnie to również nie szokuje, mnie to nudzi.
I dlatego przestałem bywać na wystawach, na których przeważnie pokazuje się odpadki, spermę w bułce, czy brudne mydło po babci... Podobnie nie mam ochoty oglądać tysięcznego czarnego kwadratu i nieudolnych kopii dzieł dawnych mistrzów nazywanych przez krytykę sztuką postmodernistyczną.
Czasami z podziwem, częściej z zażenowaniem czytam ekwilibrystykę moich niegdysiejszych kolegów, którzy wytężają erudycję, aby nadać sens temu bełkotowi ubliżającemu ludzkiej inteligencji. Genesis z puszki Manzoniego !!!
Malarstwo jest tym, czym było od zawsze: "powierzchnią płaską pokrytą farbami w określonym porządku".
Obserwowałem niejednokrotnie malarzy zwiedzających muzea. Przechodzili od obrazu do obrazu rzucając nań pobieżne jedynie spojrzenie i nagle przed jednym stawali. Nie interesowało ich nazwisko autora, epoka, ani temat, ale ów porządek farb, o którym pisał Maurice Denis, dukt pędzla, gra barw, czyli to, co jest w malarstwie rudymentarne. Oczywiście porządki się zmieniały. Co jakiś czas podnoszą się głosy, że "koloryt jest sprawą biegłości naśladowczej i praktyki, nie zaś wiedzy i reguł", ale zawsze zwiastowały pogardę dla warsztatu. Zgubną, gdyż historia malarstwa uczy, że nową jakość osiąga się wówczas gdy przekracza się reguły świadomie. Wierzę, gdy Renata Bonczar mówi, że jej obrazy powstają w sposób niezamierzony przez nią z góry, ponieważ wierzę w impuls twórczy, imperatyw kategoryczny i podświadomość, ale nie uwierzę, że Renata malowałaby tak jak maluje, gdyby nie miała ciekawości świata i ludzi, a nade wszystko tak znakomitej erudycji malarskiej. Te walory sprawiają, że tworzy ona obrazy oryginalne, niepokojące, poruszające widza i tajemnicze. Obrazy, które zmuszają inteligentnego odbiorcę do zadawania pytań i prowokują odpowiedzi. Czy tam gdzie brak rysunku, brak wartości ? Taką tezę postawił w 1607 roku prezes Akademii świętego Łukasza w Rzymie, niejaki Federigo Zuccaro. Otworzył tym samym puszkę Pandory, ponieważ od tego czasu raz po raz wypuszczone pytanie powoduje zacięty spór. Po obrazach Renaty widać, że jest jego świadoma, ale nie daje jednoznacznej odpowiedzi.
Można postawić tezę, że na pierwszych obrazach rysunek był bardziej widoczny (może pod wpływem Jerzego Dudy-Gracza, u którego robiła dyplom), później dostrzegamy go wyraźnie na pierwszym planie, jak to widać na obrazie z dwoma sugestywnie narysowanymi kamieniami. Przez jakiś czas wydaje się być wierna tej zasadzie, ale na obrazach z cyklu "W poszukiwaniu zaginionych miast" zarysy domów i całych uliczek dostrzegamy na dalszym planie, gdy pierwszy wypełnia fascynująca gra kolorów. Kolorem posługuje się Renata po mistrzowsku. To on organizuje przestrzeń obrazów, koncentruje uwagę, rozłożony po diagonali wprowadza ruch, niepokoi mocnymi akcentami. W "Purpurowej bramie", która przypomina raczej zasłony Christo, czerwień jest tak agresywna, że dominuje nad całością. Odbija się w wodzie (co jest naturalne), ale również strzępami zasnuwa horyzont (co stanowi kreację malarki).
"Czerwień cynobru można porównać do dźwięku tuby mosiężnej, niekiedy zaś do ogłuszającego bicia w bęben" - pisał Kandinsky. Renata doskonale czyta lekcje Kandinsky'ego, nie lekceważy psychologicznych właściwości barw. Wie, że żółcień bywa nieznośnie natarczywa, a błękit ciągnie człowieka w nieskończoność i budzi pragnienia metafizyczne. Często używa tych barw. Dostrzega spokój zieleni, ale również jej możliwości witalne. Czasami, aby przydać czerwieni szlachetności nakłada nań czarny laserunek. Organizuje Wielkie Kontrasty.
Renata maluje pejzaże, które ukrywa pod różnymi tytułami. Nie należy się nimi sugerować. To nie są pejzaże malowane z natury. "Nie maluj zbyt dużo z natury - radził przyjacielowi Gauguin. Sztuka jest abstrakcją, wydobądź tę abstrakcję z natury, kiedy ją kontemplujesz, i myśl więcej o kreacji niż o naturze".
Pejzaże Renaty Bonczar stanowią świat wyimaginowany, w który czasami wkradają się elementy zapamiętane, jak charakterystyczne polskie wierzby, chałupy, elementy egzotycznej architektury, przydrożne kamienie, ale również reminiscencje katedr Moneta, czy wysp umarłych Böcklina.
Kiedy Renata maluje gniazda z jajem, kamienie, wodę niewątpliwie podświadomie zdaje sobie sprawę, że niosą one stygmaty symboli, ale nie wydaje mi się, żeby malowała z założenia obrazy symboliczne. Oczywiście, że jajo jest symbolem życia, ale w słownikach symboli odnajdujemy ponad dwadzieścia różnych, często odmiennych jego znaczeń. A kamień? Jest symbolem praprzyczyny, ale również męczeństwa, śmierci i nieczułości. Które znaczenie dostrzegła w nim malarka?! A woda? Symbolizuje niestałość, gdy tymczasem na obrazach Renaty jest właściwie nieruchoma, martwa, jak lustro.
Wydaje mi się, że owe gniazda, kamienie, wody pozwalają artystce organizować przestrzeń kolorystyczną obrazu, a jedynie pośrednio przemawiać językiem symboli. Obrazy Renaty bowiem przemawiają do widza nie poprzez anegdotę, czy symbole, ale poprzez niesamowitą, fascynującą ekspresję formy i koloru, czyli tym, co stanowi samą istotę malarstwa.
Andrzej Matynia