Jerzy Treit

J. Szpytma

   Kiedy Jerzy Treit poprosił mnie o napisanie krótkiego wstępu do prezentowanej właśnie wystawy znalazłem się w niemałym kłopocie. Naprawdę niewiele można powiedzieć o tak małej cząstce wystawionych tutaj prac. Opisanie każdego obrazu tak, by odwiedzający mógł się poczuć jak z jakimś przewodnikiem w ręce wydało się bezsensownym pomysłem. Możemy tu zobaczyć jedynie niewielki, dokonany przez autora wybór kilkunastu z setek prac. To, że są one w większości „świeże”, oczywiście w tym sensie że powstały niedawno, nie mogło dla mnie być jakimś ograniczeniem, by całemu treitowskiemu zjawisku przyjrzeć się z nieco większej perspektywy. Myślę, że widzowie, organizatorzy wystawy i oczywiście jej autor wybaczą takie właśnie podejście. Już od szeregu lat żyję z tymi obrazami w wielkiej przyjaźni, więc chyba mogę sobie na to pozwolić.
   Każda z Jego wystaw staje się nieczęstym obecnie zjawiskiem, gdzie publiczność szybko nawiązuje z tymi pracami pełny kontakt. Tutaj każdy traci swą nieśmiałość i przestaje myśleć kategoriami „znawcy sztuki”. To jest coś, co trafia do nas bez dystansu i często zastanawiam się co w tym siedzi. Wystawy te są miejscem gdzie można odnowić w sobie nadzieję że czas malarstwa, którego podstawą jest harmonizująca z formą treść nie skończył się. To nie są obrazy, czy też modne „ działania artystyczne” wśród których odbiorca czuje się zazwyczaj zagubiony nie mogąc odnaleźć ich przesłania.
   Podstawą tej twórczości jest kolor i świetny rysunek. Kładzione przez artystę plamy barw to nie tyko wypełnianie pigmentem płaskiej powierzchni. Wszystkie budowane są z szeregu subtelnych odcieni dzięki temu intensywnie żyją, dają odczucie wibracji oraz oddychającej pełną piersią przestrzeni. Kontrastowane ze sobą agresywnie budują niepowtarzalną harmonię obrazu i to chyba jedna z najwspanialszych tajemnic jaką przekazuje nam autor. Całość zdaje się powstawać lekko i bez wysiłku, jednak każde dotknięcia pędzla nigdy nie jest tu dziełem przypadku. Każdy punkt jest przemyślany i umieszczony na swoim jednym jedynym miejscu. Łatwo powiedzieć, że jest to kwestia talentu i niezawodnego instynktu, ale talent to tylko niewielki ułamek całości. Wrażliwość na te najmniejsze niuanse barw jest w dużym stopniu wynikiem olbrzymiej pracy intelektualnej i oczywiście praktycznej. To jest efekt tysięcy godzin spędzonych w pracowni i szeregu twórczych lat. Jerzy Treit nigdy ze swymi barwami nie szedł na skróty. Jest on młodym artystą, który samodzielnie przeszedł i idzie po trudnej drodze wielkich mistrzów koloru.
   Drugim wspomnianym już środkiem jest rysunek, również agresywny, pewny i zawsze postawiony tam gdzie jego miejsce w obrazie. I nie jest ważne w jakiej jest on wykonany technice. Wszystko jest dopracowaną jednością i harmonią.
   Najwięcej jednak emocji budzi wśród widzów przekazywana przez artystę treść. Piszę o niej na końcu, bo pomimo faktu, iż ją właśnie odczytujemy jako pierwszą, jest ona u malarza, jak mi się wydaje, zawsze pretekstem do perfekcyjnego rozegrania form. Sama w sobie jest bez wątpienia fascynująca. Wszystkie te portretowane gęby, anioły, fantastyczne postacie ukazują dziwny groteskowo przerażający świat. Przerażający, a jednak wesoły i nie pozbawiony humoru. Jakiś bardzo bliski i znany. Chyba taki, jakim w rzeczywistości jest nasze życie, lecz przedstawione przez autora w stworzonym przez niego magicznym zwierciadle.
   To po prostu kawał dobrej sztuki opartej na rzadko spotykanym współcześnie rzetelnym i perfekcyjnym rzemiośle artystycznym.