I znowu jak przed kilku laty wychodzę na któreś tam piętro budynku Polskiej Akademii Umiejętności | przy ulicy Sławkowskiej, by l w maleńkim pokoiku-pracowni patrzeć na obrazy Jerzego Świecimskiego. Kiedy mam pisać o malarstwie kogoś bliskiego, a tak jest właśnie w tym przypadku, chcąc nie chcąc, zaczynam wspominać. Zaczynam wspominać nie ze względu na jakieś sentymenty czy nawyki, jakie niesie z sobą upływający czas.
Bardzo często wspomnienia łączą się z dniem, który właśnie trwa, a rozmowy, refleksje dotyczące malarstwa, muzyki, ludzi pozwalają uważniej i głębiej patrzeć na obrazy.
Obrazy te bowiem, szkice, rysunki powstają przecież z podobnych przeżyć i wzruszeń, rodzą się z wnikliwych analiz rzeczywistości, ale również ze wspomnień właśnie. Z zobaczonych i zapamiętanych krajobrazów, domów, drzew, wnętrz, ale i z zobaczonych obrazów, z zapamiętanych rozmów.
Wspominam więc wspólne z Jerzym spacery po Norymberdze, ale i wzruszenie katedrą w Bambergu, oglądanie monachijskich muzeów i rozmowy nie tylko o obrazach, ale i o tym, jak są eksponowane, mówiąc najprościej - jak się je ogląda.
Rozmowy z Jerzym to krótkie nieraz uwagi o czymś właśnie zobaczonym, to jakieś ironiczne żarty, ale i w najwyższym stopniu profesjonalne opinie i refleksje wybitnego muzeologa, filozofa, przyrodnika, autora licznych książek, wykładowcy polskich i zagranicznych uniwersytetów.
I teraz, tak jak dawniej rozmawiamy o profesorze Ludwiku Gardowskim, o profesorze Makarewiczu, wspominamy krakowską ASP, Jerzy mówi o swych wspomnieniach z przerażających dni powstania warszawskiego.
Ale wspomnienia w przypadku Jerzego Świecimskiego to nie tylko podróże, praca naukowa czy dydaktyczna.
Te wspomnienia to przede wszystkim droga malarza i rysownika, praca twórcza obejmująca różne obszary artystycznych działań. Trzeba tu przypomnieć, że to właśnie Jerzy Świecimski był jednym z tych artystów, którzy podjęli ryzyko realizacji malarstwa sakralnego przed wielu laty. Trzeba dziś przypomnieć, że taka decyzja zauważana przez ówczesne władze komplikowała życie artystom. Aby więc zadecydować o współpracy z Kościołem - trzeba było być odważnym i liczyć się z najróżniejszymi skutkami takiej decyzji. Ale była też sprawa następna, może ważniejsza. Zarówno duchowieństwo, jak i wierni nie dostrzegali w swej wyobraźni potrzeby zaistnienia we wnętrzach kościołów tego, co nazywano sztuką współczesną czy współczesną sztuką sakralną.
Jerzy Świecimski realizuje wspólnie z kolegą architektem Lubosławem Dormusem wnętrze Kaplicy Adoracji Najświętszego Sakramentu w Bazylice Ojców Jezuitów przy ulicy Kopernika.
We wnętrzu kościoła, do którego jedno z wejść zwieńczone jest znakomitymi rzeźbami Xawerego Dunikowskiego, w bocznej kaplicy nasz artysta realizuje ekspresyjne sgraffito, niejako „doprowadzające" wchodzących tu do przeżywania modlitwy.
Mimo szeregu „interwencji", mających zresztą na celu odczyszczenie wnętrza kaplicy - dzieło Świecimskiego po wielu latach nie straciło wyrazu. Warto tu wspomnieć nieżyjącego już ojca Jana Popiela, inspiratora nie tylko tej realizacji, ale jednego z najbardziej zasłużonych dla współczesnej sztuki sakralnej w Polsce duchownych. Tak więc od pracy naukowej, do wielostronnej wiedzy o muzealnictwie, obok dydaktyki, malarstwa monumentalnego - dochodzimy do Jerzego Świecimskiego malarza, mającego ogromny dorobek twórczy, którego niewielkie fragmenty oglądaliśmy kiedyś w Pałacu Sztuki, a teraz, w roku 2007 w Galerii Piano Nobile.
Patrząc w maleńkim wnętrzu przypominającym raczej zakonną celę niż pracownię na obrazy artysty - uświadamiam sobie rzecz może najważniejszą.
Twórczość Jerzego Świecimskiego to jedna z nieczęstych ostatnio manifestacji wiary w sens malarstwa.
Kiedyś rysownik i malarz, ale i znakomity nauczyciel Adam Hoffmann zaproponował w gronie przyjaciół dyskusję pod tytułem: „co malować i po co?".
Otóż patrząc na duże, małe i średniej wielkości płótna, kartony, płyty, na których maluje Swiecimski - widzę, co maluje. Dostrzegam inspiracje, pokrewieństwa i to, co najbardziej własne i niepowtarzalne.
Ale też słuchając krótkich, nieraz dramatycznych i pełnych wątpliwości wypowiedzi malarza, dowiaduję się, po co maluje. Sądzę, że to malarstwo jest znakiem więzi ze światem, ale i przeżywaniem tego, co zobaczone.
Krajobrazy inspirowane podróżą po Anglii i Holandii, warszawskie wspomnienia wojenne zwane „zimnymi ruinami", wreszcie wzruszające w swej prostocie „Epitafium dla kota".
Świecimski malując - pisze swój pamiętnik, odnajduje słowa, które są tonacją barwną płócien, gęstością materii malarskiej, nagłymi błyskami czerwieni, błękitu i bieli.
„Chciałbym w życiu namalować choć jeden dobry obraz" - tak powiedział mi malarz, pokazując wiele świetnych płócien.
To wyznanie, tak proste, tak zwyczajnie wyrażające pragnienie każdego malarza, nie towarzyszy wszakże często rozmowom przy sztaludze. W każdym z nas jest raczej odrobina nadziei, że to, co robimy, chyba jednak ma sens.
„Chciałbym w życiu namalować choć jeden dobry obraz" — to wyznanie jest przecież niczym innym, jak tylko pragnieniem towarzyszącym tajemnicy malarskiej roboty.
Może właśnie dlatego sądzę, że praca naukowa, teoretyczne rozważania o ekspozycjach muzealnych, refleksja filozoficzna czy dydaktyka Jerzego Świecimskiego zaczyna się i kończy przy sztaludze, w maleńkiej pracowni, na którymś tam piętrze w samym sercu Krakowa. Po co malować niezwykłe wnętrza w czerniach i brązach, pejzaże angielskie z szeregami domków i bielą nieba, zielonkawe przebłyski holenderskich miast?
Po co fotografować krajobrazy, które są - jak mówi Jerzy Świecimski „przywoływaniem konkretu wtedy ważnego", ale już wówczas, gdy zaczyna się praca nad płótnem?
Sądzę, że po to, by utrwalać przeżycia, poszukiwać własnej drogi do prawdy o sobie, swoich wzruszeniach, goryczach, wspomnieniach, ale i o swoim zachwycie światem, obrazami starych mistrzów, niebem, sylwetami katedr i domów.
Tak więc malować nie po to, by wydziwiać i „nadążać za współczesnością", malować nie po to, by kłamać, lecz po to, by mówić prawdę o sobie i swoim życiu.
Po to, by zapisywać pamiętnik obrazami, by robić postępy (jak pisał stary Cézanne), by - co przecież podobno tak banalne - być sobą. Witold Lutosławski zapytany u schyłku swego życia przez dziennikarza, czego oczekuje od nadchodzącej „Warszawskiej Jesieni", powiedział: „W chwili obecnej czujemy zmęczenie swoistą tymczasowością muzyki współczesnej, demonstracją środków, za którą niewiele idzie. A główną sprawą w muzyce jest przecież nie „jak", lecz „co". To „jak" jest konieczne, ale najważniejsze jest przesłanie. I na nie właśnie czekamy". To, co w słowach Lutosławskiego dotyczy muzyki - w równym stopniu odnosi się do malarstwa.
Sądzę, patrząc na malarstwo Jerzego Świecimskiego, że poświęcił się bez reszty przesłaniu, a jest nim uparte dążenie do „JAK", ale tylko po to, by emocje i intelektualna refleksja połączone w obrazie emanowały siłą prawdy myślenia i przeżycia.
To jest właśnie sens tego „jednego obrazu", jaki od lat maluje Jerzy Świecimski.
Stanisław Rodziński