W wypadku tej twórczości należy odstąpić od uświęconych tradycją obyczajów. Nie pisać o malarstwie Jerzego Świecimskiego zatem, lecz o Jerzym Świecimskim i jego malarstwie jako soczewce skupiającej wszystkie, nader rozległe i niekiedy biegunowo sobie odległe elementy jego bogatej osobowości.
Bo też Jerzy Świecimski jest postacią niezwykłą: ukończył studia biologiczne, co sugeruje zainteresowanie życiem w całej różnorodności jego postaci: a także ścisły, skłonny do systematyzacji umysł. Potem wstąpił jednak do Akademii Sztuk Pięknych, co nie wymaga komentarza, gdyż w tamtych czasach krok taki był wyrazem romantyzmu w jego skrajnej postaci. Równolegle zajmuje się humanistyką w jej najgłębszym, filozoficznym znaczeniu, w tym muzeologią; jest poliglotą, mówiącym paroma językami, i muzykiem, gdyż jeszcze w latach okupacji uczęszczał do Konserwatorium Warszawskiego działającego pod nazwą szkoły zawodowej. A czyż nie miał racji Witruwiusz, pisząc przed dwoma tysiącami lat, że „sztuka nie może istnieć bez zrozumienia muzyki, gdyż ona sama jest muzyką, jest harmonią,
którą się widzi"?
Sztuka jest również językiem wypowiedzi - precyzyjnym jak mowa i jak ona sposobnym do formułowania racji, co jest dla odmiany domeną poszukującej wielkich syntez filozofii.
Wiedza też i wrażliwość, lub też odwrotnie - wrażliwość i wiedza, stopiły się w jedno w sztuce artysty. Oraz właściwa filozofii dyscyplina myślowa i systematyczność, wraz z dążeniem do porządku, będąca cechą wszystkich nauk. Dość, by opierając się na tych cechach, namalować pod każdym względem nienaganny obraz. Zbyt mało, by stworzyć dzieło sztuki.
Na szczęście, hojna natura obdarzyła Świecimskiego również talentem, dobrym smakiem i kulturą, i tym, czego niepodobna zdefiniować ani ująć w słowa, lecz dzięki czemu obraz żyje, przemawia i potrafi nas wzruszyć i przekonać do swych jakże subiektywnych i emocjonalnych rysów.
Z pozoru outsider i samotnik, Świecimski jest nieodrodnym dzieckiem swojego czasu i miejsca; z krakowskiej Akademii wyniósł właściwy dla niej, solidny, postimpresjonistyczny warsztat, czyli de facto receptę na wykonanie poprawnego obrazu lub ściślej - nienagannej płaszczyzny malarskiej, pozbawionej „dziur", dzięki równowadze walorów i przepojonej własnym, wewnętrznym światłem, uzyskanym poprzez naprzemianległe położenie barw ciepłych i zimnych.
Potem, w czasach wojującej awangardy, zajął się strukturą obrazu, jego matematycznym niemal podziałem. W tym samym czasie hasłem dnia była abstrakcja i bezprzedmiotowość lub niefiguratywność, jak zwano dalekie przetworzenie rzeczywistości.
Świecimski porzuca więc przedmiot na rzecz daleko posuniętej syntezy lub innego sposobu odkształcania rzeczywistości, zawsze gorącego, zawsze więc służącego wyrażaniu wewnętrznych odczuć, nastrojów i skojarzeń.
I wtedy zachodzi w sztuce Świecimskiego dziwna i nader rzadka przemiana: porzuca zatłoczony trakt obrazoburczej awangardy wraz z jej hasłem: „nowe jest lepsze", by spojrzeć wstecz, w głąb historii. By sięgnąć - kilkanaście lat przed twórcami transawangardy i post-modernizmu - do jakże emocjonalnej i mięsistej tkanki baroku, zwłaszcza holenderskiego. Tej sztuki, która (czy nie jako jedyna w historii dziejów) potrafiła jednocześnie mówić o radości życia i śmierci, o bogactwie i nicości, połączyć początek i koniec, światło i mrok, cielesność i mistykę.
Przekorny w swej naturze Świecimski odchodzi jednak od holenderskich motywów, by malować pejzaże miejskie jako impresje z licznych, wyłącznie zawodowych podróży, a zwiedził w swej muzeologicznej kwerendzie ładny kawałek świata.
Zaczyna od monochromów, od „muzealnych" tonacji i „sosów" malarstwa „stimmungowego" minionego stulecia, dowodząc, że rację miał Goethe w swej opinii o „mistrzu, którego poznaje się w ograniczeniach", zaś stokrotną rację miał Picasso, mówiąc, że „naprawdę maluje się niewielką ilością kolorów; wrażenie, że jest ich dużo, wywołuje ich właściwe rozmieszczenie na płaszczyźnie". W wypadku Świecimskiego znakomite operowanie światłem i cieniem sprawia, że materia dzieła potrafi być gęsta i zwiewna zarazem, materialna i przejrzysta, jak zabarwiona kolorem przestrzeń.
Potem, stopniowo i krok po kroku, paleta się rozjaśnia i wzbogaca, tu i ówdzie pojawiają się drobiny świecącej czerwieni, by w końcu, w pejzażach paryskich rozbłysnąć feerią lotnych błękitów i różów w radosnym wyznaniu, że również temu artyście, podobnie jak tylu innym
w dalekiej i mniej odległej przeszłości, to miasto „przemyło oczy". Jasna, eksplodująca barwami paleta jest zapisem pogody ducha artysty, w jaką wprawiła go atmosfera ta ville lumiere.
Świecimski maluje jednak swój pejzaż wewnętrzny, skutkiem czego jego sztuka jest kroniką intymną. I właśnie atmosfera autentycznego przeżycia i jego zapisu tworzą w niej zjawisko niezwykłe w krajobrazie naszego merkantylizującego się malarstwa.
Jerzy Madeyski