Jan Szancenbach

Rozdział z książki "Polskie gniazda rodzinne",
Iskry 2003r.

Nowy dom na uboczu w eleganckiej dzielnicy Krakowa. Wchodzę. W holu komplet mahoniowych mebli w stylu biedermeier, pochodzący z domu rodziców Marii Skłodowskiej. Gospodarz jest wnukiem brata Marii. Dalej będziemy go nazywali panem Iks.
  Cofnijmy się do 8 listopada 1977 roku. Wówczas Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie, mieszczące się przy ulicy Freta 16 w Warszawie, zwróciło się do pana Iks z zamiarem odkupienia tych mebli. W odpowiedzi Iks przypomniał, o czym w muzeum nie pamiętano lub nie chciano pamiętać, że w 1954 roku od jego matki wypożyczono cenne pamiątki po Skłodowskiej. Nie zwrócono ich właścicielce i nie zapłacono za nie. W 1954 roku władze PRL planowały uczcić zbliżającą się dwudziestą rocznicę śmierci uczonej hucznymi uroczystościami. Polska Ludowa potrzebowała się dowartościować, postanowiono zaprosić córkę uczonej, Irenę Joliot-Curie. Aby uroczystości o międzynarodowych ambicjach wypadły okazale, Polska Akademia Nauk wypożyczyła od matki Iksa wspomniane pamiątki i przekazała je do muzeum na Freta.
  Pani Iks, wdowa po ofierze zamęczonym w Katyniu, żyła w biedzie. Pamiątki po Marii Skłodowskiej stanowiły jedyną jej własność o wielkiej wartości materialnej. Matka pana Iks naradzała się ze swą krewną Ireną Joliot-Curie i zdecydowała się przekazać pamiątki rodzinne nawet na własność PAN, ale pod warunkiem, że otrzyma ekwiwalent. Nie za owe pamiątki! Ekwiwalentu domagała się za parcelę w stolicy, którą w 1947 roku przejęła Polska Ludowa i mimo obietnic nie zapłaciła odszkodowania. Władze Polskiej Akademii Nauk skwapliwie przystały na warunek pani Iks.
   Jubileuszowe uroczystości minęły, PRL się dowartościowała, światowi goście rozjechali, a wdowa czekała na domek lub mieszkanie, obiecane przez ówczesnego szefa PAN, a zarazem marszałka Sejmu.
  Mijały lata... Polska Akademia Nauk nawet nie odpowiedziała na lisy. Dopiero kiedy matka pana Iks wysłała skargę do premiera Cyrankiewicza, postanowiono zamiast obiecanego domku wykwaterować sublokatorów z mieszkania zajmowanego przez panią Iks. Powiedzieć „mieszkanie" - to wielka przesada! Była to ruina, którą obiecano wyremontować na koszt państwa, ale tej obietnicy oczywiście też nie dotrzymano. Tyle, że wykwaterowano sublokatorów — tu musimy oddać sprawiedliwość PRL. Jednak właścicielkę mieszkania natychmiast zmuszono do płacenia gigantycznych sum za tzw. nadmetraż; żeby podołać wydatkom ciężko pracowała po kilkanaście godzin dziennie.
  A co z pamiątkami „wypożyczonymi" muzeum, które pani Iks z narażeniem życia chroniła w czasie okupacji, które mogła nielegalnie wywieść za granicę? Polska Akademia Nauk konsekwentnie milczała. Irena i Fryderyk Joliot-Curie zmarli, nie miał się kto wstawić za panią Iks. Bezbronna, schorowana, żyła w poczuciu beznadziei. Słała kolejne listy do Polskiej Akademii Nauk. Raz odpisał nawet prof. Tadeusz Kotarbiński. Współczuł, obiecywał, ale obietnic nie dotrzymał.
  Leży przede mną kopia listu z 8 listopada 1977, w którym kierownik Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie proponuje Iksowi odkupienie mebli. Leży przede mną odpowiedź Iksa (5 stron maszynopisu), datowana 28 listopada 1977 roku, z której zacytuję parę fragmentów. „Po roku 1956 matka otrzymała nagle pismo podpisane przez dyrektora administracyjnego pana B. Gastmana, które brzmiało: „Zgodnie z decyzją Sekretarza Naukowego Polskiej Akademii Nauk w sprawie przejęcia pamiątek rodzinnych po Marii Curie-Skłodowskiej dla Muzeum Jej imienia - PAN uprzejmie prosi o wydanie ob. Nędzy Józefowi, kierownikowi ds. administracyjnych i finansowych w Zarządzie Administracyjnym Placówek Naukowych PAN w Krakowie, garnituru mebli mahoniowych w stylu biedermeier, składającego się z kanapy, stołu, 2 foteli i 6 krzeseł. Należność za wszystkie przejęte przedmioty Polska Akademia Nauk ureguluje przekazem pocztowym."
  Powyższy fragment, tak uważam, powinien być obowiązkowo analizowany na lekcjach współczesnej historii Polski. Ileż w nim smaczków, bez których nie sposób w pełni zrozumieć, czym był umysł zniewolony. Na przykład: „zgodnie z decyzją sekretarza naukowego PAN...". Oto jakiś facet, swojsko zwany sekretarzem, decydował o „przejęciu" prywatnej własności. Po tę prywatną własność miał się zgłosić nie człowiek o nazwisku Józef Nędza, lecz „ob." (obywatel) Nędza Józef. Dalej czytam, że należność za „przejęte przedmioty Polska Akademia Nauk ureguluje przekazem pocztowym". Proszę zwrócić uwagę, mówi się tu o przedmiotach „przejętych", nie zaś kupowanych. Słowem, nie wspomina się o cenie, ponieważ ceny nikt z matką Iksa nie negocjował. Ba, nawet nie pytano matki Iksa, czy w ogóle chce się pozbyć mebli po rodzicach i dziadkach.
  W odpowiedzi na propozycję Muzeum Skłodowskiej pan Iks pisał dalej: „Cała ta sprawa odjęła mojej matce parę lat życia. Ostatnie 12 lat, będąc na wpół sparaliżowaną, spędziła stale myśląc o najbliższych jej sercu pamiątkach (wiersze jej dziadka, listy rodzinne, przedmioty, wśród których się wychowała - takie rzeczy są dla ludzi starych ważne), których ją pozbawiono. Używałem celowo tego eufemizmu. Moja matka w ostatnim okresie swego życia, kiedy doszło to wreszcie po dwudziestu latach do jej świadomości powiedziała mi ze łzami w oczach, roztrzęsionym głosem: „Słuchaj, przecież oni mnie po prostu okradli". Niestety nie mogłem jej zapewnić lepszych warunków życia, moja sytuacja dopiero w ostatnich paru latach zaczęła się poprawiać".
   Po otrzymaniu listu od pana Iks, w Muzeum Marii Skłodowskiej sprawdzono dokumentację. Okazało się, że faktycznie w 1954 roku bezcenne pamiątki jedynie „wypożyczono" od rodziny i przechowywano je bezprawnie. Postanowiono nie zwracać pamiątek Iksowi, aby muzeum nie straciło najciekawszych eksponatów. Zapadła decyzja, że Iks zostanie spłacony. W 1978 roku Komisja Oceny Zakupów Archiwum PAN oszacowała zeszyt z autografami wierszy ojca Skłodowskiej na 1000 złotych, notatnik laboratoryjny uczonej na 500 złotych. Korespondencję rodzinną wyceniono na 300 złotych. Były to kwoty skandalicznie małe.
  Więcej przytomności wykazała Komisja Ekspertów stołecznego Muzeum Historycznego, która wyceniła pozostałe pamiątki. Zegarek z osiemnastokaratowego złota wagi 73 g wyceniła na 150 tysięcy złotych. Jest to zegarek ojca Marii. Na wewnętrznej stronie wieczka koperty wygrawerowany jest napis imitujący charakter pisma Władysława Skłodowskiego: „Stary przyjaciel lat blisko czterdzieści wiernie mi w życiu towarzyszył drodze. Mierzył godziny uciech i boleści". Znakomita szwajcarska robota. Stan doskonały. Do tego dwa kluczyki oraz ozdobne etui, w nim metryczka spisana ręką brata Marii, Józefa Skłodowskiego.
  Filiżankę z paryskiej wytwórni z pierwszej ćwierci XIX wieku, wewnątrz złoconą, ozdobioną portretem Ludwika XVIII, oszacowano na 50 tysięcy. Wyceniono też srebrny puchar z pamiątkowymi napisami, ale bez pokrywki, którą „zgubiono", także stół włoskiej roboty i kasetę z czarnej laki. W 1978 roku panu Iks i jego siostrze (ich matka już nie żyła) planowano zapłacić w sumie 350 tysięcy. Wycena nie odpowiadała faktycznej wartości przedmiotów. Nie przyznano rodzeństwu choćby symbolicznej złotówki za lata bezprawnego użytkowania rodzinnych pamiątek. Ale w 1978 roku Polska Ludowa i jej Akademia Nauk nie zapłaciły nawet tej skromnej sumy. Na jego trop natrafiłem w 1984 roku w Muzeum Skłodowskiej. Szczegóły ujawniłem w artykule. Na skutek mojej publikacji Polska Akademia Nauk zrewaloryzowała wycenę z 1978 roku i w końcu spłaciła rodzinę.
Pan Iks zaprosił mnie do siebie. Wszedłem do holu w nowym domu w eleganckiej dzielnicy Krakowa. Iks powiedział:
- To właśnie te meble. Proszę, niech pan spocznie.
  Spojrzałem na Iksa, później na kanapę i ostrożnie przysiadłem na jej brzeżku. Słuchałem pana Iks, z każdą chwilą z coraz większą uwagą i podziwem. Nieoczekiwanie pomyślałem, że w rubryce „pochodzenie" wolno wpisywać tylko jedna z trzech możliwości: chłopskie, robotnicze, inteligenckie. Pierwsze było jasne, drugie budziło już zasadnicze wątpliwości, natomiast trzecie było bliżej nie określone. I oto miałem przed sobą prawdziwego inteligenta! Słuchając Iksa, z każdą chwilą coraz lepiej uświadamiałem sobie, czym naprawdę jest to pojęcie, zupełnie nie znane w innych krajach, gdzie po prostu istnieje mieszczaństwo. Właśnie losy rodzin inteligenckich, nie zaś robotniczych czy chłopskich, najlepiej pokazują, jak skomplikowane i tragiczne były polskie dzieje. Pan Iks, wybitny humanista, prosił, żebym jego nazwisko zachował tylko dla siebie. Uważa, że losy jego rodziny nie są niczym wyjątkowym.
  Bohaterem tekstu był krakowski artysta malarz, wieloletni rektor ASP, profesor Jan Szancenbach (1928-1998).

                                                                                                                                                          Janusz Miliszkiewicz