19 lutego kończy osiemdziesiąty szósty rok wiernego malarstwu życia. Jest krajanem sławnego śpiewaka Jana Kiepury. Urodził się w Sosnowcu, ale ledwie ucichły ponure odgłosy wojny, przywędrował do Krakowa, gdzie w latach 1945-50 studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w pracowni prof. Zbigniewa Pronaszki. I w tym mieście już pozostał. Zostawił za sobą świat młodości, wchodząc przez czas i estetyczne kryteria coraz głębiej we własny świat odczuwania i wyobraźni. Stawał się malarzem nowoczesnym czyli - przekładającym tajemnice i urodę świata na język indywidualnie pojmowanej sztuki.
Wójcik zachwyca i fascynuje mnie od lat przez to, że należy do artystów nieustannie poszukujących własnych środków wyrazu i rozwijających krąg zainteresowań formalnych oraz treściowych. Henryka Wójcika krytycy postrzegają w gronie kolorystów. Wskazywałby na to życiorys artystyczny tego malarza. Pokoleniowo należy do tej pierwszej powojennej grupy absolwentów ASP, z której wielu znakomitych kolorystów się wywodzi. To samo można powiedzieć o wybitnych profesorach Wydziału Malarstwa tego okresu, przyznających właśnie kolorowi pierwsze miejsce wśród elementów języka malarskiego.
Sztuka Henryka Wójcika rzeczywiście jest nasycona duchem koloryzmu, ale artysta w przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników poszedł własną drogą, uprawiając malarstwo nowoczesne i osobiste, stosując w przekładzie filozoficznej i treściowej materii sztuki - swój indywidualny język estetyczny. Przy całej konsekwencji stosowanych środków malarskich w twórczości Wójcika nie trudno dostrzec różnorodność sposobów podejścia do tematu, do problemu filozoficznego.
Daruję sobie dygresje na temat pokrewieństwa malarstwa Wójcika z innymi artystami, bo od kiedy istnieje sztuka krytycy zawsze doszukują się wpływów i fascynacji w omawianych dziełach, sugerując delikatnie, że historia sztuki to właściwie historia epigoństwa. Tymczasem istnieją podstawowe kanony i konwencje, formy i język sztuki, ale ich zastosowanie zależy od indywidualnej wyobraźni, wiedzy, wrażliwości artysty. I w tym kontekście każdy prawdziwy artysta jest twórcą oryginalnym, idącym własną drogą wyboru środków i interpretacji świata. Warto zwrócić uwagę na istotne rozróżnienie w malarstwie Wójcika dwóch konwencji - jednej, bliższej abstrakcjonizmowi, metaforycznej, wynikającej z intelektualnego podejścia do tematu, i drugiej - bliskiej postimpresjonizmowi, powstałej w bezpośrednim kontakcie z naturą. Prozaizując problem, można mówić o płótnach powstałych w pracowni i w plenerze. U podstawy pierwszych, śmiem twierdzić, jest intelektualna i filozoficzna analiza, prowadząca do malarskiej metafory, u podstawy drugich - olśnienie kolorem, kształtem, tajemnicą natury.
Co łączy te dwa zbiory tematów - muzykę i filozofię? Myślę, że przede wszystkim poetyckość, głębia intelektualna i praktyczna nieprzekładalność na rozumowe i realistyczne formy. Muzykę można opowiedzieć słowem, ale na słowo nie można jej przełożyć. Można próbować uczucia i wzruszenia doznawane pod wpływem muzyki przestawić w postaci kompozycji kolorystycznej, ale przekładalność dźwięków jest możliwa jedynie w przenośni. To samo dotyczy pytań filozoficznych i egzystencjalnych, na które przecież nie ma konkretnej odpowiedzi. Przynajmniej my jej nie znamy. Natomiast prawdą jest, że sztuka może nas do niej zbliżyć.
Oczywiście można opisywać słowem, co widzimy na obrazie, podobnie jak w przypadku dzieła literackiego zadajemy sobie wypracowanie pod hasłem: co autor chciał w utworze powiedzieć. Obraz przemawia językiem przenośni, a więc trafia do uczuć, podświadomości, intuicji. Jeśli zatem próbuję werbalnie charakteryzować płótna Wójcika, mam świadomość, iż nie jest to przekład, a jedynie zasygnalizowanie w jakim kierunku idą filozoficzne poszukiwania artysty. Jest to bowiem malarstwo, które oscyluje pomiędzy gamą dźwięków a gamą barw, między szumem Ziemi a szumem Kosmosu. Malarz przy pomocy znaków malarskich przedstawia swoje wnętrze, swoje intelektualne i intuicyjne odbieranie sygnałów życia, śmierci i po śmierci. Nie ma w tym malarstwie buntu, kreacji nowych światów, eksperymentu - jest natomiast dążenie do znalezienia choć cząstki odpowiedzi na pytania, na które owej odpowiedzi nie ma, do ładu, spokoju wewnętrznego. Dwoistość świata jest oczywista - forma i treść, światło i cień, dobro i zło, duch i materia. W tym kręgu się poruszamy, w tę dwoistość jesteśmy wpisani i w niej rodzi się sztuka Henryka Wójcika.
Jeśli obrazy zdradzające pewne pokrewieństwo z abstrakcyjnym, symbolicznym traktowaniem tematu artysta sygnuje słowem „kompozycja", tak w przypadku drugiego zbioru tematycznego stawia przy tytule konkretny znak - „pejzaż". I w tym przypadku uprawia przede wszystkim malarstwo olejne, ale również chętnie - akwarelę i gwasz. Są to dzieła będące formą swoistego zapisu wędrówek artysty, ale bez szczególnego faworyzowania któregokolwiek z regionów. Znajdziemy tu zarówno pejzaże z Cetniewa, Krynicy Morskiej czy Sztutowa, o wyraźnym szacunku dla morza, jak również krajobrazy z Beskidów, Podgórza, terenów nad Bugiem, nad Pilicą, krainy tysiąca jezior czy Śląska. Morze, ulice, chaty, woda, kopy wierchów, drzewa, architektura - praktycznie nie ma krajobrazu, który nie byłby dla Wójcika tematem godnym pędzla i zwykłego zachwytu. Z reguły są to krajobrazy polskie, czasem z byłych Kresów Rzeczypospolitej, sygnowane nazwą topograficzną. Znaczy to, że malarzowi zależy na konkretnym określeniu miejsca będącego inspiracją i źródłem barwnych kompozycji. W ten sposób z jednej strony zostawia ślad swego wędrowania, z drugiej - podkreśla więź psychiczną z naturą, z przyczyną artystycznego zachwytu.
Napisałem kiedyś, że jest to forma oryginalnego pamiętnika. Lecz dziś, po wielu rozmowach z mistrzem Wójcikiem i wizytach w jego romantycznej pracowni przy ul. Wenecja, muszę podkreślić jedno: to malarstwo nie jest zapisem obrazów natury, przeniesieniem pejzażu z Łomnicy, Ciężkowic czy Limanowej na płótno, ale - formą rejestrowania przeżyć i wzruszeń, jakich natura była przyczyną w duszy, wyobraźni i wrażliwości artysty. Wprawdzie na tych płótnach nie ma już charakterystycznej dla muzyczno-symbolicznego nurtu metaforyki, tajemnicy skojarzeń, ale trudno nie zobaczyć w nich podobnej metafizycznej głębi i traktowania obrazu jako bytu niezależnego. Zarówno w pejzażach jak i w martwych naturach, których Wójcik sporo maluje, widać tę charakterystyczną dla artysty, skłonność do harmonizacji barw, do ładu kompozycyjnego i unikania ekspresji aranżowanej środkami malarskimi. Niebo i wąskie zagony pod Czorsztynem mają w tej samej tonacji kolorystykę. Tkwią w żółciach przetykanych pasemkami zieleni czy fioletu, ale ogólne brzmienie na przeciwstawnych krańcach płótna zakomponowanych płaszczyzn jest tak samo łagodne, ciepłe. W centralnej części pojawiają się czerwone płaszczyzny dachów, zimne plamy na zboczach Podzamcza, lecz nie są to akcenty zdecydowane i kolorystycznie czyste. One współgrają z całą atmosferą i muzycznością barw namalowanego pejzażu. Nie ma tu ostrych zderzeń w kolorze, linii czy plamie. Można powiedzieć: zarejestrowany obraz został przesycony jednym motywem barwnym, ten motyw zdominował pozostałe, które choć „mają coś do powiedzenia", to jednak jedynie dopełniaj ą tę charakterystyczną dla Wójcika linię melodyczną.
Niekiedy odnoszę wrażenie (pewnie to wynik sugestii związków malarstwa Wójcika z muzyką), że artysta rzeczywiście zastosował w swoim malarstwie ścisłe rygory brzmieniowe obowiązujące w kompozycjach i gatunkach muzycznych. Po prostu - żadnego fałszu. Przy całej polifonii barw - podstawowy motyw muzyczny - kolorystyczny nie ginie nigdy. Pejzaże Wójcika są równie jednorodne i konsekwentne w wyborze środków malarskich jak kompozycje. Są, rzecz jasna, bardzo różne w ogólnym wyrazie, w zestawieniach rekwizytów. W swych realistycznych skojarzeniach, ale wszędzie znać tę samą rękę i myśl. To wygląda trochę tak, jak pisanie przez jednego autora tradycyjnego wiersza z rymem i rytmem oraz wiersza - metafory, białego, współczesnego. Ten tradycyjny - to odpowiednik malarstwa pejzażowego, w którym świetnie się czują najlepsze osiągnięcia estetyczne postimpresjonizmu. Faktura pejzaży i martwych natur składa się z niepoliczalnej liczby muśnięć, mgnień, drobinek kolorystycznych. Te z kolei, tak różne w odcieniach, tak gęsto nizane na małej płaszczyźnie, sprawiają wrażenie migotliwości i drżenia światła. Tu nie chodzi o wierność oglądanemu autentykowi, ale o kompozycję brzmień. Muzyka kolorów u Wójcika współbrzmi. I jeden zbiór drugiemu nie przeczy. Uzupełniają się wzajem. Bo artysta - co już wielokrotnie podkreślałem - jest wierny obranej poetyce malarskiej, w której współistnieją obok siebie głęboka refleksja nad tajemnicą życia i zachwyt nad tego życia pięknem. Ten sam warsztat, ta sama ręka, to samo rozumienie tworzywa i celów sztuki, tylko różne zainteresowania filozoficzne i różne próby patrzenia na świat.
Obie wszechobecne i idealnie prosto przystające do każdego człowieka. Jesteśmy przecież złożeni z niepokojów i fascynacji, z cierpienia i radości życia, z wiedzy i tajemnicy. I dokładnie na tych samych filarach dwoistości opiera się sztuka Henryka Wójcika, jednego z najlepszych współczesnych malarzy krakowskich i polskich.
Aby w tej ostatniej opinii nie być gołosłownym, podam kilka szczegółów z artystycznej biografii malarza. Wójcik wziął udział w ponad 60 wystawach krajowych oraz 20 wystawach zagranicznych (m. in. w Norwegii, Austrii, Włoszech, Francji, Szwecji, Niemczech, Grecji). Pierwszą wystawę indywidualną 30 pejzaży pokazał w 1958 roku w Pałacu Sztuki w Krakowie, potem były jeszcze Łódź, Sosnowiec, Bytom, Krynica, Tarnów i Kraków wielokrotnie. Jego prace mają Muzea Narodowe w Krakowie i Toruniu, Muzea Regionalne w Tomaszowie i Tarnowie. Muzeum Książąt Pomorskich w Szczecinie, Urząd Miasta w Poznaniu, ale także prywatni kolekcjonerzy w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, we Włoszech, w Szwecji, Paryżu, Ottawie, wreszcie w Australii. Wójcik jako malarz debiutował w 1951 roku, pokazując na Wystawie Okręgowej ZPAP swoje jedno płótno. Potem jest coraz gęściej. Wystawia na terenie całego kraju, na wystawach okolicznościowych, jubileuszowych, Salonach Sztuki, muzycznych, grupy „15 kolekcji" i grupy „Zagłębie", pejzaży, akwarel... Myślę, że biografowie zajmą się listą nagród, sukcesów artystycznych, wystaw i podróży artystycznych Henryka Wójcika. Wybrałem tylko niektóre liczby i fakty, które dowodzą, jak wielkiego formatu to malarz.
Rysując ostatnie kreski portretu Wójcika, pragnę zwrócić jeszcze raz uwagę na wielowymiarowość jego malarstwa, na równie dobrą sztukę intelektualnych poszukiwań oraz uogólnień jak kolorystycznie wyciszony, a jednocześnie utkany z gęstych plam - pejzaż. Jest w tej dwoistości artysta wierny tradycyjnemu językowi malarstwa, a jednocześnie - na wskroś nowoczesny. Tym samym Wójcik udowadnia, że w pierwszym rzędzie ważne jest to, co sztuka chce powiedzieć, a potem dopiero twórca może się zastanawiać: jak? Wystudiowana, wysublimowana i ekscentryczna forma, przez którą z trudem przebija się treść i myśl - najczęściej nie mówi nic, lub zgoła pozuje i kłamie. Pewnie dlatego dzisiaj osiemdziesięciosześcioletni malarz chętniej tworzy pejzaże, bo choć nigdy nie był wyznawcą formizmu, to mimo wszystko dochodzi do wniosku, iż w swoich kompozycjach metaforycznych powiedział już właściwie wszystko. To właśnie radość koloru w pejzażu najlepiej się przekłada na radość tworzenia i odbioru dzieła. Dla mnie to jest jedna z najbardziej optymistycznych prognoz na temat rozwoju współczesnej sztuki, jaką udało mi się na płótnach ostatnio zobaczyć.
Nigdy nikomu nie udało się słowem opisać obrazu tak, że opis byłby jak obraz doskonały, możemy tylko Państwa w imieniu Znakomitego Artysty długoletniego pedagoga Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Profesora Henryka Wójcika zaprosić do Galerii Krakowskiego Banku Spółdzielczego na wielką ucztę dla oczu i uczuć.
Jerzy Skrobot