Celina Oczkowska
Jerzy Madeyski
Ponoć każdy artysta niesie w sobie cząstkę własnej ojczyzny więcej nawet, gdy o niej zapomni lub zgubi ją po drodze, traci zarazem osobowość i moc przekonywania. Starą tę prawdę potwierdzają losy Norblina malującego pod Warszawą jakże francuskie fetes champetres i - odwrotnie - dzieje Chełmońskiego wraz z całą grupą naszych monachijczyków, malujących w górzystej Bawarii mazowieckie równiny i szerokie pejzaże tęsknej Ukrainy. Paryż, Monachium, Warszawa i Kijów leżą jednak w tej samej strefie klimatu, pod podobnym więc niebem, rozsiewającym równie podobne, a w krajobrazie wszak decydujące oświetlenie. Co jednak dzieje się ze sztuką polskiej artystki przeniesionej z mglistego Krakowa wprost pod słońce Sycylii i w jej przejrzyste plenery? Bo Sycylia, to kryształowe powietrze, w którym najdalsze nawet plany rysują się z namacalną ostrością, to czerwone skały na tle błękitnego nieba, to wystrzygane liście palm o twardym konturze, to zbite w chimeryczne gaje olbrzymie kaktusy, osiołki w kapeluszach i wozy malowane w jaskrawe scenki rodzajowe.
Z malarskiego punktu widzenia , jednak Sycylia ? to przede wszystkim światło. Mocny, oślepiający blask, w którym barwy jarzą się jak lampiony, płasko i dekoracyjnie zarazem, a każdy przedmiot zdaje się być złożony z pryzmatycznej mozaiki. CELINA OCZKOWSKA od lat mieszka na Sycylii, pod samym Palermo, z jego mieszaniną zabytków greckich, arabskich, normańskich późniejszych, prawie nowych, choć dla nas bardzo już sędziwych. Mieszka i maluje tamtejsze pejzaże, zyskując rosnące powodzenie, choć cudzoziemcom przychodzi ono trudniej niż autochtonom, dla których zawsze, nawet po dziesięcioleciach pobytu, pozostają "stranieri", obcymi. Nie tylko przybysze z dalekiej północy zresztą, nawet ci zza cieśniny, o mieszkańcach dalekiego Rzymu nawet nie wspominając. Oczkowska została uznana z racji swej odmienności właśnie, dzięki której widzi Sycylię oczyma artystki polskiej i więcej nawet - artystki krakowskiej, wychowanej przez mistrza światła i koloru, samego Zbigniewa Pronaszkę. Ten zaś uczył swych elewów, że przedmiot jako taki jest mniej ważny od warunków, w jakich się go ogląda, czyli od światła właśnie, zmieniającego jego wygląd i wyraz, że zatem ten sam motyw może być liryczny bądź ekspresyjny do granic dramatu. A Oczkowska jeszcze w swych krakowskich latach miała skłonności ekspresyjne, o czym świadczą jej wczesne obrazy z roku 1958 o znacznej syntezie kształtu i barwy, jak np. utrzymany w błękitach i czerniach "Chudy człowiek", bądź studium dziewczyny w czerwieniach. Dla ekspresjonistki kolorystycznej natomiast Sycylia jest rajem. U nas twórca o podobnych inklinacjach musi wzmocnić łagodny koloryt lokalny, bądź nawet zmienić go dla uzyskania zamierzonych emocji; tam starczy znaleźć odpowiedni motyw w naturze i malować go w pełnym słońcu południa, wówczas, gdy góry płoną czerwienią, a niebo i morze mają odcień połyskliwego błękitu. Starczy też zanotować łunę Etny czy Stromboli w ciemną noc, by ucieleśniły się słowa van Gogha ? uczucie grozy i dramatu najlepiej oddaje połączenie czerwieni z czernią. Oczkowska korzysta więc z pejzażów Sycylii dla wyrażenia własnych nastrojów, maluje dalekie widoki "Wyspy kobiet", gdzie ongiś, choć nie tak znowu dawno, zsyłano panie chore na brzydkie dolegliwości, i bliską gałąź cytryn ("Klęska urodzaju"), i ciche uliczki fenickich jeszcze osad, z ich szarymi murami z łupanego kamienia. Kolejne sukcesy potwierdzają rangę jej dzieł - pierwsze nagrody na konkursach międzynarodowych na pejzaż i w końcu wielka wystawa w Villa Malfitano fundacji Whitaker, będącej dla Sycylii tym czym Centrum Pompidou dla Paryża, czyli najwyższą nobilitacją artysty i przedmiotem marzeń wszystkich tamtejszych twórców. Eksponowała zaś pod tytułem nie wymagającym komentarza - La Sicilia vista da una pittrice polacca - Sycylia w oczach polskiej malarki. Posypały się recenzje i zakupy, w tym aż cztery do kolekcji tejże fundacji, co jest ponoć swoistym rekordem. Bo też w Sycylii widzianej oczyma polskiej artystki pojawiają się niespodziewane widoki szarych skał wśród szarego morza pod szarą warstwą chmur, z wyspą błękitniejącą na horyzoncie. Pojawia się więc polski, nostalgiczny pejzaż przeniesiony w realia afrykańskiego już niemal południa, pojawia się nasza, północna skłonność do zadumy i lirycznej refleksji. Taką też polską Sycylię oglądali widzowie Szwajcarii, Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii. W Polsce natomiast jej obrazów nie widział nikt, a - jak napisał pewien mądry człowiek - cóż z uznania świata, skoro w rodzinnej wsi nikt o mnie nie słyszał?
Jerzy Madeyski